Badania i rozwój
Fenomen kosmetyków CLEAN. Co to znaczy? Jakich składników się boimy i czy słusznie?
Trend Clean Beauty narodził się w Stanach Zjednoczonych, tym mianem określane są kosmetyki uznawane za „przyjazne dla skóry i dla ziemi”. Głównym założeniem tego typu produktów jest minimalizowanie składników potencjalnie szkodliwych, uczulających i drażniących. Brak składników szkodliwych? Jak widać, są to założenia tożsame z wymogami m.in. prawa europejskiego i definicją kosmetyku. Od kilku lat duże firmy kosmetyczne i drogerie tworzą własne listy składników niechcianych, tzw. „black listy”, jak również własne listy clean, czyli wytyczne, jakich składników nie powinniśmy stosować w tzw. „czystych kosmetykach”. Nie zawsze oznacza to całkowitą eliminację składnika, często chodzi o jego ograniczenie, tak aby zrównoważyć ilość składników syntetycznych i pochodzenia naturalnego lub ograniczyć zanieczyszczenia. Dla przykładu, Sephora przedstawia ten trend tak: „Clean at Sephora – The beauty you want, minus the ingredients you might not”.[1] Dodatkowo, Sephora oznakowuje produkty, które spełniają wyznaczone przez markę kryteria „zielonym listkiem” i, jak sami opisują, Clean at Sephora oznacza, że marka koncentruje się na przejrzystości w zakresie formułowania i pozyskiwania oraz unikania niektórych składników. Poznajmy zatem główne założenia tego trendu.
Do głównych niechcianych składników należą tutaj parabeny, czyli konserwanty, które w kosmetykach hamują rozwój drobnoustrojów. Są to związki najszerzej znane konsumentom. Parabeny są rodzajem estrów, które zaczęto stosowano w kosmetykach w latach 30. i 40. ubiegłego wieku. Stosuje się je od lat również w produktach spożywczych i lekach, a naturalnie występują w wielu owocach, takich jak truskawka, borówka amerykańska, czy warzywach, np. w cebuli. Jeszcze do niedawna był to rodzaj konserwantu stosowany niemal we wszystkich kosmetykach. Jednak kilkanaście lat temu ich obecność w kosmetykach stała się kontrowersyjnym tematem. I chociaż są jednymi z najlepiej przebadanych związków, ich potencjał uczulający spowodował, że również w kosmetykach clean beauty nie są mile widziane. Isoparabeny i ich sole zakazane są na mocy Rozporządzenia 1223/2009 zgodnie z załącznikiem II pozycja 1374 oraz 1375. Jednak pozostałe, takie jak metylparaben są dozwolone, a ocena ich działania była przeprowadzana kilkukrotnie w ostatnich latach przez komitet SCCS (Scientific Committee on Consumer Safety). Mimo wszystko, nie powinny się znaleźć w kosmetykach clean, zgodnie z głównym ich założeniem.
W tej kategorii produktów nie powinny znaleźć się również tzw. PEG-i (skrócona nazwa glikolu polietylenowego), czyli składniki oksyetylenowane czy oksypropylenowane. Do tej grupy należą wszystkie składniki, które w nazwie zawierają skrót PEG, ale również te zakończone na -eth czy chociażby emulgatory, takie jak polisorbaty. Zła sława tego typu surowców wynika z ich procesu otrzymywania i pozostałości zanieczyszczeń. Do ich produkcji wykorzystuje się tlenek etylenu, który jest trującym gazem oraz 1,4-dioksan, który jest zakazanym składnikiem kosmetyków (załącznik II Rozporządzenia Parlamentu Europejskiego i Rady (WE) nr. 1223/2009/WE, pozycja 343). Na mocy Rozporządzenia 1272/2006 został on sklasyfikowany jako składnik kancerogenny kategorii 2. Obecne metody produkcji pozwalają niemal całkowicie oczyścić surowiec z pozostałości tych substancji i utrzymać ich zawartość na poziomie 5–10 ppm w surowcu, a ostatnio nawet 1 ppm. W produkcie gotowym są to ilości kilkukrotnie niższe. Według opinii komitetów naukowych, śladowe ilości 1,4-dioksanu występujące w kosmetykach nie stwarzają zagrożenia dla zdrowia konsumentów, dlatego też przemysł kosmetyczny może z powodzeniem stosować tego typu emulgatory, ale nie w kosmetykach typu clean beauty.
Kolejnym założeniem jest zakaz stosowania nierozpuszczalnych mikrodrobin plastikowych, czyli mikroplastików (celowo dodanych 5 mm lub mniejszych, nierozpuszczalnych w wodzie stałych cząstek plastiku używanych do czyszczenia lub złuszczania). Ten rodzaj składników jest szeroko stosowany jako wypełniacz i zagęstnik nie tylko w produktach spłukiwanych. Mikroplastiki zyskały złą sławę ze względu na emisję mikroplastików do mórz i oceanów, co prowadzi do zanieczyszczenia środowiska. Report for European Commission DG Environment wykazał jednak, że to inne gałęzie przemysłu odpowiadają za największą emisję plastiku do środowiska. Surowce stosowane w kosmetykach stanowią zaledwie 0,1–4,1% odpadów plastikowych zgromadzonych w środowisku morskim, zaś te z kosmetyków niespłukiwanych stanowią jedynie 2% tej puli. W 2015 roku branża kosmetyczna zobowiązała się do zaprzestania stosowania w spłukiwanych produktach kosmetycznych stałych, syntetycznych mikrogranulek w tzw. peelingach. Ta samoregulacja sektora kosmetycznego doprowadziła do zmniejszenia aż o 97,6% użycia mikrogranulek w latach 2016–2017. Pomimo działań przemysłu kosmetycznego, którego udział w emisji plastików jest niewielki i w związku z rosnącym zanieczyszczeniem środowiska, Komisja Europejska pracuje nad zakazaniem tego typu składników lub znacznym ich ograniczeniem. Tak więc, we wszystkich rodzajach produktów kosmetycznych dodawanie celowo mikrodrobin plastikowych i, niestety, polimerów syntetycznych, zostanie wkrótce uregulowane. Co za tym idzie, założenie trendu Clean Beauty będzie wymogiem prawnym.
Następnym składnikiem, który znajduje się na black listach kosmetyków clean jest talk, ale nie sam talk w sobie, lecz taki z włóknami azbestowymi, czyli po prostu azbest. Oczywiście azbest jest zakazany w Europie zgodnie z załącznikiem II Rozporządzenia 1223/2009 pozycja 762. Należy jednak pamiętać, że trend, o którym mówimy jest trendem ogólnoświatowym. Każda partia talku zastosowana w kosmetykach powinna być i jest badana przez producentów na zawartość tego zanieczyszczenia. Ale skąd azbest w talku? Talk to minerał, kopalina, a złoża azbestu i włókien azbestopodobnych dość często występują w pobliżu złoży talku. Stąd też konieczność weryfikacji każdej partii surowca. Tak więc, nie wszystko co naturalne jest również bezpieczne. W związku ze złą sławą tego surowca niektórzy producenci idą dalej i eliminują całkowicie talk ze swoich produktów. Pamiętajmy, że stosując talk od zaufanych producentów, przebadany, nie mamy się czego obawiać. Jest on zresztą na szeroką skalę stosowany w wyrobach farmaceutycznych.
Na listach tzw. „szkodliwych składników” znajduje się również formaldehyd i jego donory. Do niedawna był on dodawany jako konserwant do kosmetyków. Obecnie formaldehyd jest zakazany do stosowania w produktach kosmetycznych (II/1577) na mocy Rozporządzenia 2019/831. Dodatkowo, na podstawie tegoż rozporządzenia każdy produkt gotowy zawierający substancje ujęte w niniejszym załączniku uwalniające formaldehyd musi mieć na etykiecie umieszczone ostrzeżenie »zawiera formaldehyd«, jeśli stężenie formaldehydu w gotowym produkcie przekracza 0,05%. Do tej grupy należą: Benzylhemiformal, 2-Bromo-2-nitropropane-1,3-diol (Bronopol), 5-Bromo-5-nitro-1,3-dioxane (Bronidox), Diazolidinyl Urea, Imidazolidinyl Urea, Quanternium-15, DMDM Hydantoin, MDM Hydantoin, Sodium Hydroxymethyl, Formaldehyde, Butylcarbamate, Glycinate, Methenamine, Glutaral, Glyoxal, Hexetidine, Iodopropynyl, Tosylamide/Formaldehyde Resin. Jest to grupa składników niewskazanych w kosmetykach clean, ale również podlegający regulacjom.
W kosmetykach clean, według założeń m.in. Sephory nie powinniśmy znaleźć również olejów mineralnych. Olej mineralny budzi wiele kontrowersji w składach kosmetyków. Jest to związek syntetyczny pozyskiwany w procesie destylacji z określonej frakcji ropy naftowej po jej bardzo dokładnym oczyszczeniu, co również jest uregulowane przepisami kosmetycznymi. Parafiny mają bardzo długa tradycję stosowania w kosmetykach, jak również w produktach farmaceutycznych. Ze względu na ich ropopochodne pochodzenie, nie są jednak uznawane przez zwolenników kosmetyków naturalnych, jak i producentów kosmetyków clean i w tego typu kosmetykach nie powinniśmy ich znaleźć.
Wśród składników niewskazanych znajdują się jeszcze m.in. Methylchloroisothiazolinone i Methylisothiazolinone, również uregulowane prawnie jako substancje uczulające z koniecznością oznakowania produktów, które zawierają te składniki. Zgodnie z Rozporządzeniem Komisjii (UE) 2016/1198 zakazane jest stosowanie metyloizotiazolinonu (MIT) w produktach niespłukiwanych, zaś Rozporządzenie Komisji (UE) 2017/1224 ogranicza maksymalne stężenie w spłukiwanym preparacie gotowym do użycia do 0,0015% MIT.
Dalej mamy cykliczne silikony, toluen, styren. Jak możemy ocenić, większość składników niestosowanych w kosmetykach clean jest już ograniczona lub nawet zakazana według europejskich przepisów, a nad niektórymi trwają prace. Co za tym idzie, przygotowanie produktu i określenie mianem clean nie jest rzeczą trudną.
Co ciekawe, coraz częściej pojawiają się tzw. poradniki jak szukać takich kosmetyków. Dla przykładu aplikacja CLEAN BEAUTY, zgodnie z deklaracją administratora, „jest opracowywana przez zespół naukowców kierowany przez doktora farmacji i kosmetologii. Kontrowersyjne składniki i alergeny są ustalane na podstawie najnowszej międzynarodowej bibliografii naukowej”. Jak opisują sami założyciele, „CLEAN BEAUTY to jedyna aplikacja mobilna, która umożliwia identyfikację kontrowersyjnych składników, alergenów, składników zabronionych w Europie we wszystkich produktach kosmetycznych i higienicznych (w tym makijażu, lakierach do paznokci, farbach do włosów…), dzięki prostemu zdjęciu lista składników dostępna na opakowaniu produktu lub w serwisach e-commerce”[2]. W dobie coraz większej cyfryzacji konsumenci lubią takie rozwiązania. Czy dla nas, producentów kosmetyków jest to pomocne? A może nie? Na pewno pozwala spojrzeć na nasz produkt oczami konsumenta, który nie ma wiedzy z zakresu prawa kosmetycznego, a jedynie korzysta choćby z takiej aplikacji.
Na czym zatem polega fenomen kosmetyków clean? Zgodnie z deklaracjami producentów i promotorów tego trendu, są to produkty łączące wiele rodzajów składników, również tych o gorszej sławie, ale w zrównoważony sposób. Dzięki takim zabiegom można zminimalizować negatywny wpływ produktu na środowisko jednocześnie utrzymując jego funkcjonalność i działanie aktywne produktu. Jednocześnie, podkreślmy kolejny raz, wielu składników deklarowanych jako niechciane w tego typu produktach najzwyczajniej nie możemy stosować. Niektóre składniki, choć mają udokumentowany profil toksykologiczny i są bezpieczne, ze względu na złą sławę po prostu się eliminuje. Założenia kosmetyków clean pozwalają konsumentom myśleć, że stosują kosmetyk bezpieczniejszy, lepszy. Choć czy jest do końca zgodne z prawdą? Unia Europejska zakazała stosowania obecnie już prawie 1700 składników kosmetycznych z uwagi na ich szkodliwość; to naprawdę bardzo dużo w porównaniu do innych rejonów świata. Producenci kosmetyków muszą dostosowywać się do coraz bardziej rygorystycznych przepisów, a jednocześnie wyróżnić swój produkt. Przekonując konsumenta, że dodatkowo sami ograniczają tzw. składniki „szkodliwe”, pozwalają mu odczuć, że konsument ma wybór. Choć trend ten jest obecny na rynku już wiele lat, ostatnio za sprawą social mediów i ogólnoświatowego dążenia do bycia eko robi prawdziwą furorę. Umożliwia producentom wskazywanie swoich produktów jako bardziej przyjazne środowisku bez dodatkowych kosztów, jakie niesie za sobą chociażby certyfikacja Cosmos czy NaTrue. Dodatkowo, pozwala na stosowanie większej ilości składników, również tych syntetycznych, które we wcześniej wymienionych standardach były zabronione. Tak więc, głównym zadaniem kosmetyków clean jest bycie „lepszym”, bardziej przyjaznym konsumentowi przy założeniu jak najmniejszej ingerencji w dopuszczone składniki kosmetyczne i ograniczenie użycia tylko tych o kiepskiej sławie. Dzięki takiemu wyróżnieniu produktów, konsument ma poczucie dobrego uczynku, jaki robi nie tylko dla swojej skóry, ale również dla środowiska. Jaki praktycznie ma to wpływ na środowisko – każdy powinien ocenić samodzielnie. Niewątpliwie jednak, przez ograniczenie niewielkiej ilości składników, często zakazanych lub ograniczonych już odgórnie przez ustawodawcę, możemy zyskać nowych klientów. Pamiętajmy również, że trend ten jest znany na całym świecie, a wywodzi się ze Stanów Zjednoczonych, gdzie prawo kosmetyczne jest dużo łagodniejsze od europejskiego, zaś lista składników zakazanych to raptem kilkanaście pozycji.
Podsumowując, konsument ocenia składniki czy też produkty nie zawsze zgodnie z opiniami komitetów naukowych czy na podstawie dostępnych badań, ale coraz częściej według opinii influencerów, tik-tokerów czy innych źródeł internetowych. Dlatego też, w tak trudnym sektorze, z tak wieloma ograniczeniami, jakim jest rynek kosmetyczny, nie eliminujmy sami dobrych składników nadając im złą sławę.
[1] https://www.sephora.com/beauty/clean-beauty-products.
[2] https://play.google.com/store/apps/details?id=fr.officinea.cleanbeauty&hl=pl&gl=US.
Artykuł został opublikowany w kwartalniku "Świat Przemysłu Kosmetycznego" 3/2022